sobota, 4 stycznia 2014

Huelle, "Weiser Dawid"




Przyczynek do tropu innej transcendencji

Debiut gdańskiego pisarza z 1987 roku nie cieszył się początkowo zbyt obszerną recepcją; dopiero za sprawą entuzjastycznych recenzji Błońskiego „Weiser Dawidek” wkroczył w regularny obieg czytelniczy, stając się niedługo potem – o ironio – pozycją nie tylko szeroko dyskutowaną, ale wręcz kultową, o czym zresztą świadczą liczne jego wznowienia i wydania w następnych latach.

Na poziomie podstawowym (bez względu na pozornie normatywne ciążenie tego terminu) „Weiser...”, mówiąc najogólniej, stanowi powieść o czasie utraconym; o utraconym bezpowrotnie raju dzieciństwa, wobec którego zarówno pamięć, jak i język mogą eksponować wyłącznie własną ułomność. Ten, kto mówi, nie może wypowiedzieć się jasno: arkadia sprzed lat traci kolor i zapach, gubi się we własnych wątkach, jest niedokończoną i niewyjaśnioną historią, opowieścią, w której trudno odnaleźć równowagę pomiędzy prawdopodobnym i niemożliwym, powiedzianym i niewyrażalnym. Wydaje się, iż jedyną kontrą wobec niedefiniowalności własnych dziejów pozostaje praca archiwisty, jednak ta retardacyjna figura nie przynosi pożądanych efektów, a wprowadza jedynie dodatkowy zamęt: na planie wydarzeń narrator zarówno „uczestnicy” w snutej opowieści, jak również się od niej dystansuje, jest wewnątrz niej, starając się poddać ją jednocześnie logice Aufhebung, jakiegoś uchylenia, spięcia w dyskursywną klamrę „opowiedzianego”. Wydarzenie jednak opiera się symbolizacji, a historia niebezpiecznie balansuje pomiędzy realnością a ułudą, jakby w zapowiedzi własnej katastrofy. Ta ostatnia bowiem, jako fenomen, pojawia się zarówno w punkcie wyjścia, jak i w punkcie dojścia, organizując niepewny porządek tekstu, stając się wręcz warunkiem jego możliwości. Huelle nie eksponuje jednak nagiej melancholii, próbuje ją raczej rozsadzić, zaprzeczyć jej, jakoś uporządkować, w czym ponosi, rzecz jasna, całkowitą, zamierzoną klęskę. Nie mogło być inaczej – ruch jego myśli, krążąc wokół wydarzeń niezapomnianego lata, przypomina raczej fatalną spiralę, bezradną w obliczu własnej, podanej tylko w domyśle, koherencji.

Interesuje mnie jednak inny aspekt tej powieści, owo spięcie, zakłócenie, którego osią pozostaje tytułowy Weiser. Należy zapytać więc o status tajemniczego chłopaka, o jego inność i wewnątrztekstowe prefiguracje, które – na zasadzie antycypacji – konstytuują wszystkie dokonane relacje, z całą ich nieuchwytnością i rozproszeniem.

Przede wszystkim: ślad transcendencji. Weiser jest opowieścią, śladem pogrążonej w wykrzywionej przez czas arkadii. Przywołując obraz utraconego dzieciństwa, narrator spogląda na bliznę, którą pozostawił na jego nodze tajemniczy kolega: „Wszystko, co widziały wtedy moje oczy i czego dotykały moje ręce, wszystko to zawiera się przecież w bliźnie powyżej pięty, długiej na centymetr, szerokiej na pół, bliźnie, której dotykam palcami, kiedy gubię wątek albo zastanawiam się, czy tamto wszystko było prawdziwe, tak jak prawdziwa była nasza brukowana kocimi łbami ulica, sklep Cyrsona, dymiąca masarnia i koszary, obok których grywaliśmy w piłkę, lub kiedy ogarniają mnie wątpliwości, czy wszystko to nie było snem chłopca o własnym dzieciństwie albo o groźnym nauczycielu przyrody M-skim i nienormalnym, opętanym przez dziwne manie wnuku Abrahama Weisera – krawca”. Centralna figura opowieści nigdy nie jest w pełni obecna; już zawsze pojawia się w swojej słabej, zubożonej wersji, zawsze w postaci śladu, zapośredniczenia – rzecz jasna, ta skończoność stanowi źródłową cechę planu retardacyjnego, charakteryzuje pozycję dystansu oraz umożliwia pracę archiwisty. Krótko: kontaminacja stanowi warunek dokonanego istnienia – o Weiserze można mówić wyłącznie w kategoriach mitu, przekazu, tajemniczego zapośredniczenia, jest on wspomnieniem, które w ostatniej instancji nie może nawet zidentyfikować własnego statusu.

To swoiste zamroczenie odysła do interesującego mnie problemu: czy w czasie utraconym istnieje jakiś trop nieuchwytnego porządku, mitycznego in illo tempore? Czy z całą swoją tajemniczością i zakryciem Weiser, na tle pojawiających się wątków owych wakacji wczesnych lat pięćdziesiątych, odgrywa jakąś nadrzędną rolę? Z pewnością tak jest, jednak warto przyjrzeć się temu bliżej.

Na planie „wydarzeń” Weiser stanowi figurę zewnętrzną wobec grupki trzech przyjaciół – Pawła, Szymka i Piotra: zdecydowanie odcina się od chłopaków, nie uczestniczy w ich zabawach, nie towarzyszy w ich doświadczeniu lata; pozostaje jednak z nimi w ścisłym związku dominacji. Wkrótce organizuje ich wolny czas i pochłania do reszty swoimi nadnaturalnymi zdolnościami, przyciąga ich na mocy własnej tajemniczości. Nie jest jednak Weiser jedyną taką figurą zewnętrza – może z powodzeniem zostać skonfrontowany z  miejscowym proboszczem oraz pacjentem zbiegłym ze szpitala psychiatrycznego. I właśnie w tej triadycznej konfigruacji ujawnia się punkt pęknięcia powieści, na tle którym debiut Huelle ujawnia całą swoją dyskursywną atrakcyjność. Probosz, Żółtoskrzydły oraz Weiser prezentują bowiem trzy warianty transcendencji, kolejno: (1) w ramach „oficjalnego”, instytucjonalnego porządku religijnego, (2) w wersji heretyckiej, będącej wynikiem porażki Rozumu wobec źródłowej tajemnicy wiary oraz (3) w aspekcie poszukiwania autoryzacji tej podstawowej tajemnicy poza sferą sacrum. Warto dopowiedzieć, iż żywioł wszystkich trzech figur ma charakter mizantropijny: ksiądz ex catedra nawołuje do nawrócenia, szaleniec w swoich quasi-biblijnych tromtadracjach wieszczy rychły upadek ludzkości, natomiast Weisera interesują broń oraz wybuchy, zupełnie jakby ten (negatywny) charakter mistycznej refleksji próbował przerzucić na poziom społecznej praxis. W przeciwieństwie do swoich adwerszarzy, tajemnica Weisera nie ulega jednak usymbolicznieniu, jest nieczytelna – nie można jej wytłumaczyć kontekstem kulturowym jak w przypadku proboszcza czy szaleństwem Żółtoskrzydłego; to dopiero archiwista próbuje ją jakoś przyswoić, już po tajemniczym zniknięciu auktorialnej figury Dawida, już po-czasie i historii, szukając o nim informacji w urzędniczych księgach, a wreszcie – usilnie zbierając wskazówki wśród dotkniętych afazją świadków jego obecności, uczestniczących w minionych wydarzeniach sprzed lat. Nie mogąc jednak nijak potwierdzić swoich przypuszczeń, narrator popada w obsesję, która całkowicie unieważnia melancholijny ładunek utraconego czasu; wkrótce istnienie Dawida zostaje sproblematyzowane, a towarzysząca temu rozmyciu wątpliwość – w swojej językowej artykulacji – zbliża się do religijnego wyznania winy: „Wierzyłem więc, ale nie do końca. Ufałem, ale nie w pełni”. Retardacyjne wstawki sytuują narratora w roli zagubionego apostoła, tęskniącego za niegdysiejszą, zbawczą obecnością proroka.

Ostatecznie prorok odchodzi w nieznanym kierunku, może do własnego królestwa. Co po nim pozostaje? Oczywiście – obietnica paruzji. Ponowne przyjście realizuje się w materii tekstu, w pracy zawodzącej pamięci. Jako powieść, „Weiser Dawidek” Pawła Huelle to nie tylko wyprawa w głąb własnego dzeciństwa na przekór coraz większemu ciśnieniu, ale przede wszystkim celebracja istnienia tego-który-był, innego rodzaju transcendencji, bez względu na jej destruktywny, fatalny charakter.

/K.S

archiwum

gg 2254924/ kalmasznawardze@gmail.com